Historia pewnej histerii.

 Czas spakować manatki moi drodzy i wrócić z Warszawy! Naładowana energią ciesze się, że już wracam, będę mogła od razu wziąć się za wprowadzanie w życie zmian.
-Ktoś jedzie Polskim Busem? - słyszę pytanie w głębi korytarza.
-Ja jadę. - wrzeszczę radośnie, no bo przecież odpadnie mi targanie torby do Metra (w sumie miałam do metra może z 5 minut drogi, ale jak jest taxi to nie muszę dźwigać).
-To co, zamawiamy we trzy taksówkę? - pyta Ilona.
-Jasne, super, fajnie - wymieniłam wszystkie nielubiane przez polonistów słowa. :-)
Konsultacje, pożegnania, ostatnie spojrzenie na hotel i siedzimy w taksówce. Zadowolona, z głową w chmurach siedzi i jedzie. Wysiada, Idzie. Lekko zdziwiona dachem nad dworcem....Dominika opowiada o swojej przygodzie z komunikacją miejską.
-Nienawidzę komunikacji miejskiej, nigdy nie jestem pewna czy dobrze wybrałam. - mówię. Dominika opowiada swoje przeżycia, a ja swoje jak to jechałam z ciocią z Krakowa i okazało się, że bilety mamy na inny pociąg niż ten w którym siedzimy.
Opowiadając sobie jak to jesteśmy niekompatybilne z komunikacją miejską coraz bardziej przyglądam się dachowi i otoczeniu i coraz bardziej nabieram przekonania, że to nie TU!!!! Za 10 minut mam odjazd autobusu, a ja jestem na innym dworcu. W tym momencie wszelkie nauki szkoleniowe poszły w las. Wpadłam w histerię i panikę. Jest późno, prawie nie mam kasy, jestem na jakimś innym odludziu niż odludzie, na którym miałam być. Dostaję duszności takich z nerwów, łzy leją się strumieniami. No jednym słowem koniec świata. Na szczęście dziewczyny jeszcze nie odjechały, Dominika mnie uspokaja, tzn. próbuje mnie uspokoić. Biegnę do jakiegoś punktu informacji. Moje duszności ledwo pozwalają się wysłowić. Sytuacja taka: pani wyjątkowo anuluje mi stary bilet, mam pół godziny na dotarcie na właściwy dworzec by kupić bilet na autobus, który będzie o północy. Jak nie zdążę w pół godziny to  na ten już się nie da kupić. Pożyczam pieniądze od dziewczyn, biorę moja mega ciężką torbę, której nie chciało mi się do metra 5 minut ponieść, żegnam się i biegnę ....do metra. Jadę obserwując zegar, a mój czas tak szybko się kurczy. Wysiadam. Chyba musiałam wyglądać jak "Milion Dolarów" ale po wypraniu bo jakaś zupełnie obca dziewczyna pyta, czy pomóc i razem niesiemy bagaż, aż do miejsca gdzie mogę kupić bilet. Wpadam leciutko po pół godzinie i tłumaczę, że szybciej się nie dało, ze względu na Metro (no bo ja przecież biegam niczym Bolt). Kupiłam bilet. Teraz czas na dzwonienie, przecież nie będę tu siedzieć północy. Dziewczyny od wspólnej taksówki kochane uruchomiły akcję ratunkową pod hasłem "przechowaj Majkę". Sama zadzwoniłam do Gerarda, a ten do Konrada, a ten do mamy. Siedzę sobie już spokojnie na podwójnym, zielonym plastikowym krzesełku, przechodzą różniaste typki, a ja dziękuję, że jednak mnie stąd ktoś zabierze. Jak się wybierać będziecie na dworzec a'la podmiejski na długie godziny oczekiwań nie pozwalajcie stylistom gwiazd na zrobienie was na bóstwa. Siedzę na tym krześle i czekam na zbawienie, czyli na Grażynkę. Wstaję i czuję że mam spodnie mokre na 4 literach. Odwracam się, a tam na krześle woda deszczówka. Teraz to już się śmieję. Nadchodzi fan taniego wina i mówi: "Pani, niech pani nie siedzi na tym krześle bo ma pani ...." przerywam gościowi: "Tak , wiem dupę mokrą!!!!". Moja zbawczyni przyjechała, kawa i miłe pogawędki. Dziękuję Dominice, Ilonie, Pani, która pomogła mi dźwigać bagaż, Grażynce, Ewie i Gerardowi za wszczęcie akcji ratunkowej.
 W domu byłam po siódmej rano, przebrałam się i poszłam do pracy na 9. :-) Po Południu miałam jeszcze umówione czytanie opowiadania o Dyni na spotkaniu bajkowym w pewnej zaprzyjaźnionej szkole i mimo niespania od wielu godzin byłam pełna energii i chęci do działania. Tak oto zakończyła się moja warszawska przygoda, która tak naprawdę ciągle trwa w moim sercu.



Jadąc do domu przez te kilka godzin nie zmrużyłam oka. Pisałam na jakimś skrawku papieru moje myśli, które Wam tu przedstawię (wiem, ze miało być krótko ale tak mi się jakoś rozpisało, najwyżej weźcie to na 2 razy):
 1. Boję się komunikacji miejskiej, że się zgubie. No to mam. Cóż za skuteczna projekcja przyszłości.
2. Nie umiem i nie lubię prosić o pomoc dla siebie (dla innych tak akcje charytatywne dla Majowe Dzieciaki). Błąd. Dominika i Ilona, Gerard, Grażyna, Ewa pomagają. Obca osoba pomaga. Robią to chętnie im też sprawia radość niesienie pomocy.
3. Nie lubię "robić komuś kłopotu", wole liczyć tylko na siebie. Błąd.
4. Wiem, że to wszystko było mi potrzebne i niejako dopełniło mój trzydniowy pobyt na szkoleniach. Tak pomyślałam, że to też była potrzebna mi lekcja. Już nie muszę być "Majosią -Samosią". Tak czasem potrzebuję pomoc i uczę się o nią prosić (sprawa z upartymi baranami (znak zodiaku tylko proszę  państw) nie jest prosta więc czasem zapomina, że moge poprosić).
 

Często nie umiemy, albo jest nam trudno  prosić o pomoc dla siebie, bo wtedy czujemy, że okazujemy słabość, że czegoś nie umiemy, czegoś nie mamy. Nie chcemy też innym "sprawiać kłopotu" czy "zawracać głowy" . A przecież skoro nam sprawia przyjemność pomaganie innym, to dlaczego mielibyśmy zabrać im tę przyjemność niesienia pomocy nam. 

Dobrego Dnia

Maja


Komentarze

  1. Też mam wiele przygód związanych z przemiesczaniem się z punktu A do punktu B. Kiedyś wracając z Krakowa pociągiem z imprezy sylwestrowej, zamiast w Tarnowie wylądowałam gdzieś w Bieszczadach na końcowej stacji. Pomogła mi wtedy moja siostrusia Gertusia. Jak się lubi komuś pomagać, to należy też umieć pomagać sobie - na przykład poprosić kogoś o pomoc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuję mojej wiernej komentatorce ;-) Pozdrawiam!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Na zdrowie! Woda utleniona - jak stosować?

Rusz dupę ;-)

Włoskie jedzenie i włoski klimat na wyciagnięcie ręki.